Umówmy się na Polskę

lis 14, 2025 | Aktualności

36.odcinek programu dr.Marka Ciesielczyka NAGA PRAWDA – wcześniejsze odcinki: @NagaPrawdaTarnow – pod filmem szerszy tekst na ten temat.

 

Umówmy się na Polskę – książka, która ma być receptą na polski chaos?

28 autorów, reprezentujących różne poglądy polityczne, opublikowało w 2023 roku (dzisiaj nieco zapomnianą) zbiorową pracę pt. „Umówmy się na Polskę”, która – ich zdaniem – opisywać ma sposób – jeśli nie zakończenia – to przynajmniej ograniczenia trwającej od co najmniej ćwierć wieku wojny polsko-polskiej i poprzez przedstawioną na jej stronach metodę decentralizacji państwa – zaoferować skuteczną strategię skonstruowania w Polsce rzeczywistej demokracji.

 „Umowa o podziale władzy” gwarancją zakończenia wojny polsko-polskiej?

Zaproponowana metoda uznana już została przez część recenzentów za niemożliwą do realizacji, na co autorzy odpowiadają cytatem z Paula Wellstona: „Niekiedy marzyciele to jedyni realiści”.

W ciągu 6 lat ponad 130 członków stowarzyszenia Inkubator Umowy Społecznej – naukowców, przedsiębiorców, działaczy społecznych, samorządowców „reprezentujących poglądy polityczne od lewicy i liberałów przez chadecję po konserwatywną prawicę” uczestniczyło w tworzeniu książki, która ma prezentować pewien rodzaj „umowy o podziale władzy”, skutkujący wyciszeniu wojny polsko-polskiej i zapewniającej Polsce wyjście z obecnego kryzysu politycznego.

Kolejne, alternatywne w stosunku do dwóch prowadzących wojnę polsko-polską plemion ruchy polityczne (Lepper, Palikot, Petru, Biedroń, Kukiz, Hołownia) poniosły porażkę, gdyż ograniczyły się do wymachiwania sztandarem z hasłem: „Zrobię to lepiej”, a gdy przyszło do konkretnego działania, zawiodły.

Książka słusznie zwraca uwagę na faktyczną przyczynę porażek tych ruchów „reformatorskich”, które oferowały albo nowych polityków, albo nowe polityki, gdy tymczasem praprzyczyną polskich problemów jest „źle zaprojektowany ustrój naszego kraju”. Autorzy popełniają w tym momencie pierwszy błąd, wrzucając do tego samego worka ruch Kukiza i nie dostrzegając uzdrawiających system propozycji zmiany ordynacji wyborczej na większościową i próby wprowadzenia w Polsce rodzaju demokracji bezpośredniej, która wytrąciłaby z rąk nowej nomenklatury narzędzia pozwalające na narzucenie społeczeństwu semidemokracji, jak określa obecny polski system polityczny pracujący w Szwajcarii  profesor politologii Mirosław Matyja.  Były doradca prezydenta USA Jimmi Cartera, profesor Zbigniew Brzeziński twierdzi (słusznie), iż polska ordynacja wyborcza jest „najgłupszą na świecie”, jako że wyboru posłów tak naprawdę dokonują nie wyborcy, lecz liderzy partyjni, konstruujący listy wyborcze.

Autorzy książki „Umówmy się na Polskę” widzą lekarstwo w czym innym – decentralizacji (przeniesieniu wielu kompetencji na poziom województwa), która doprowadzi do podzielenia się faktyczną władzą z drugim plemieniem, które przegrało w danym momencie wojnę o Sejm. Tym samym znaczna część tych, którzy nie mają wpływu na decyzje, które podejmowane są na ulicy Wiejskiej, będzie usatysfakcjonowana władzą cząstkową w województwie, które otrzyma prawie tak duże kompetencje jak np. Land w Niemczech czy stan w USA. W tym momencie pojawić się może kolejny zarzut swego rodzaju landyzacji lub federalizacji Polski, który starają się odrzucić autorzy książki, pisząc o różnego rodzaju „bezpiecznikach”.

 

Samorządowy wojewoda

Istotną propozycją jest połączenie urzędów marszałka województwa i wojewody w jeden urząd samorządowego wojewody (mającego większe kompetencje niż dzisiejszy marszałek województwa), czyli likwidacja obecnej, kuriozalnej dwuwładzy w województwie. Nie jest to oryginalny pomysł, jako że już ładnych kilka lat temu likwidację dwuwładzy w województwie, tj. likwidację urzędu wojewody i pozostawienie wyłącznie urzędu marszałka proponowało nowe ugrupowanie ANTYPARTIA (patrz: www.antypartia.org).

Senat wojewodów

Kolejną propozycją jest przekształcenie Senatu RP. Składałby się z w/w wojewodów samorządowych, „dysponujących głosem ważonym liczebnością reprezentowanej populacji”. Rozważane jest przyznanie dwóm największym miastom Polski – Warszawie i Krakowowi statusu miasta na prawach województwa. Senat liczyłby zatem tylko 18 (a nie jak dzisiaj 100) członków, gdyby w jego skład weszli także prezydenci Warszawy i Krakowa. Ta propozycja naruszałaby jednak monteskiuszowską zasadę podziału na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, podobnie jak przedstawiona niżej propozycja składu senatów wojewódzkich. Nawiasem mówiąc, obecnie ta zasada podziału jest naruszana poprzez możliwość obejmowania funkcji ministra przez posła czy senatora!

W każdym województwie miały by powstać (obok dzisiejszego – wybieranego jak Sejm – sejmiku wojewódzkiego)  – senaty wojewódzkie, w skład których weszliby wszyscy wójtowie, burmistrzowie i prezydenci gmin danego województwa, a ich głos ważony byłby – podobnie jak w zreformowanym Senacie RP – głosem reprezentowanej populacji. Powstałaby więc dwuizbowa legislatura wojewódzka  (obecny sejmik i proponowany w książce senat wojewódzki) – która otrzymałaby szerokie uprawnienia prawodawcze, jak np.  Landtag w Niemczech.

Byłby to rodzaj dwuizbowego wojewódzkiego parlamentu, decydującego o wielu istotnych sprawach, które teraz są w kompetencji Sejmu RP. Tak więc gdyby w parlamencie krajowym władzę sprawowało plemię X, w województwie reguły gry ustalać by mogło zwycięskie tutaj plemię Y i w ten sposób elektorat mniejszościowy w kraju, miałby tę satysfakcję, iż jego partia decyduje na terenie województwa np. o tym, czy w szkole ma być religia, czy powtórnie tworzyć gimnazja, jaki ma być wiek emerytalny, jakie mają być podatki, czy otwierać sklepy w niedzielę etc. „Codzienne spory polityczne chcemy przenieść do województw”. – piszą autorzy książki, wierząc (czy słusznie?), że wojewódzkie władze nie chciałyby forsować ekstremalnych rozwiązań na swym terenie (np. likwidacji matematyki w szkołach).

Senaty wojewódzkie liczyłyby sporo członków. W Polsce jest ponad 2.400 gmin. Zatem każdy z 18 senatów  wojewódzkich liczyłby średnio ponad 130 wójtów gmin, burmistrzów i prezydentów miast. Proponuje się dlatego, by senaty te obradowały głównie online, co jednak nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem.

PIT i CIT, spółki, lasy do województwa

By uniezależnić samorządy od warszawskiej centrali, która dzisiaj premiuje niektóre (przychylne politycznie tej centrali)  gminy, powiaty czy województwa, proponuje się, by podatki PIT i CIT stały się podatkami wyłącznie wojewódzkimi, czyli były podatkami czysto lokalnymi, jak dzisiaj podatki od nieruchomości. Autorzy tej propozycji udowadniają, że pozbawienie rządu centralnego wpływów z PIT i CIT wcale nie sparaliżuje funkcjonowania państwa, gdyż znaczna część dzisiejszych zadań państwa zostanie przekazana samorządom, które będą finansować ich wykonanie.

Co więcej, samorządy wojewódzkie otrzymałyby dotychczasowe spółki państwowe (oprócz spółek o szczególnym znaczeniu, związanych z energetyką czy obronnością) oraz inne składniki majątku państwowego, jak np. grunty, lasy, mieszkania (w pierwszej kolejności – znajdujące się na ich terenie) oraz państwowe dotychczas instytucje kultury.  Proponuje się równocześnie stworzenie dodatkowego mechanizmu solidarnościowego (pomoc dla słabszych ekonomicznie województw) – „Narodowego Funduszu Spójności” oraz równomierne przekazanie majątku państwa województwom, tak, by jego wartość wynosiła średnio 4.5000 zł na mieszkańca.

Do samorządowych województw przeniesiono by  jedną trzecią z około sześćdziesięciu obszarów polityki publicznej, która teraz jest domeną centralnej administracji rządowej. Województwa mogłyby decydować np. czy pozostawić , czy też zlikwidować powiaty, czy wójt, burmistrz będzie wybierany bezpośrednio przez mieszkańców czy też przez radę gminy. Tego typu autonomia skutkować by mogła zbyt dużymi różnicami prawnymi w poszczególnych województwach.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                Decentralizacja lekarstwem na wojnę polsko-polską?

Autorzy książki swoje propozycje decentralizacyjne uzasadniają nie tylko ograniczeniem wojny polsko-polskiej (opozycja otrzyma część władzy w terenie, co powinno zadowolić elektorat partii opozycyjnych), ale także tym, iż „Polska jako całość jest zbyt duża i zbyt różna, by być ‘optymalną jednostką planowania strategicznego’.” Zarzutem, który się może pojawić wobec tej „Nowej Umowy Społecznej”, jest oskarżenie nie tylko o próbę federalizacji Polski, ale nawet dążenie do „rozbicia dzielnicowego z XII wieku”.

Autorzy książki – i to jest – zdaniem piszącego te słowa – ich kolejny błąd – idealizują samorząd. Uważają np., iż reformy samorządowe w roku 1990 i 1999  „to najbardziej udane reformy ustrojowe z ostatnich trzydziestu lat”. Jako niezależny radny pięciu kadencji w 100-tysięcznym Tarnowie i autor czterech książek na temat korupcji samorządowej („Republika kartoflana”,Chicago 1997;  Samo-nierząd po galicyjsku”,Tarnów 2000;  „Przeciw korupcji”,Tarnów 2005 i w przygotowaniu – „Miasto gorszego Boga”, Tarnów 2026) sądzę, iż sformułowanie „najbardziej udane reformy” wcale nie musi oznaczać „udane reformy”.

Czy nowy Senat RP, złożony z 18 wojewodów, broniłby faktycznie interesów lokalnych społeczności, czy też lokalnej władzy (sejmików i sejmów wojewódzkich)? Jak oceniamy dzisiejszych marszałków województw, którzy staliby się w nowym modelu wojewodami, zasiadającymi w nowym Senacie RP? Decentralizacja na pewno jest czymś pozytywnym. Pytanie, czy proponowany model jest dobry czy tylko lepszy od obecnego?

Przy okazji warto zauważyć, iż liczba mieszkańców polskich województw jest średnio prawie dwa razy większa od liczby mieszkańców regionu w Unii Europejskiej. Czy nie warto byłoby więc zwiększyć liczby województw w Polce jeśli nie do 49, to przynajmniej do ok. 30, wspomagając w ten sposób regiony podupadłe w wyniku likwidacji dawnych województw w 1999 roku?

Kto nadzoruje samorząd?

Ciekawa wydaje się propozycja państwowego nadzoru prawnego nad nowym samorządem. Obecnie sprawuje go Premier RP, zaś autorzy książki proponują, by był to Prezydent RP. W razie powtarzającego się naruszenia prawa przez sejmik wojewódzki, wojewodę czy wicewojewodę prezydent miałby prawo skrócić jego kadencję / odwołać.

Nieco oderwaną od rzeczywistości (a pisze to człowiek funkcjonujący od lat w mediach, także lokalnych) jest propozycja, by samorząd był nadzorowany nie tylko przez Prezydenta RP, ale także przez lokalne media, otrzymujące w proponowanym modelu środki finansowe na swą działalność „w trybie konkursowym od instytucji wzorowanej na obecnym Narodowym Centrum Nauki”, której „władze byłyby wyłaniane na długą kadencję przez Sejm, Senat i Prezydenta, przy czym co cztery lata zmieniałaby się jedna trzecia zasiadających w nich osób”.

Można sobie z łatwością wyobrazić, (mając w pamięci podobne modele z przeszłości), jak funkcjonowałoby przyznawanie pieniędzy dla mediów przez ciało tak wybierane. Wzorowanie się na Narodowym Centrum Nauki wydaje się także problematyczne (patrz zarzuty wobec NCN: https://www.pulshr.pl/edukacja/tam-jest-jeden-wielki-skandal-narodowe-centrum-nauki-na-celowniku-ministra-edukacji,85158.html).

Kontrowersyjnym jest także pomysł, by samorządy wzajemnie się kontrolowały np. poprzez rankingi, za które odpowiadałoby Kolegium Województw i które bazowałyby na ocenie mieszkańców. Istnieje niebezpieczeństwo, iż samorządy mogłyby manipulować danymi, zwłaszcza, że spadek pozycyjny samorządu w takim rankingu wiązałby się z zakazem ubiegania się jego władz o reelekcję.

Jedna biurokracja zastąpi drugą?

Mimo, że autorzy nowej decentralizacji Polski podkreślają niszczące skutki biurokracji i niekompetencji władzy, proponują stworzenie kolejnych bytów samorządowych, co jest – jak się wydaje – brakiem konsekwencji wobec wcześniejszych deklaracji. Miałoby bowiem powstać „Kolegium Województw”, koordynujące prace legislacyjne samorządów wojewódzkich i składające się z wicewojewodów samorządowych ze wszystkich województw, odpowiedzialnych za określone kwestie. Kolegium to miałoby np. zapobiegać wprowadzaniu w województwach prawa zbyt różniącego się od obowiązującego w innych województwach, by nie doprowadzić do chaosu regulacyjnego (np. Kolegium złożone z wicewojewodów zajmujących się szkolnictwem, ustaliłoby wspólne dla całego kraju kryteria egzaminów maturalnych). Nasuwa się tu jednak pytanie, czy Kolegium faktycznie byłoby w stanie zapanować nad takim możliwym przecież chaosem prawnym.

Wzorem ma tu być Rada Unii Europejskiej, złożona z ministrów odpowiedzialnych za konkretny obszar spraw (proponowany Senat RP, złożony z wojewodów to odpowiednik Rady Europejskiej, w której zasiadają prezydenci i premierzy). Trzeba jednak zauważyć, iż działania tej Rady ograniczają coraz bardziej konkurencyjność Unii Europejskiej poprzez propozycje wykazujące brak realizmu ekonomicznego. Zauważając, iż Komisja Europejska zatrudnia aż 32 tysiące pracowników (i proponując – słusznie – ograniczenie liczby ministerstw w Polsce do 7, dzięki proponowanej decentralizacji),  autorzy ubolewają, że Polacy stanowią tylko ok. 4,5% tego personelu KE, zamiast napiętnować patologiczną biurokrację unijną. Kontrowersyjna jest także propozycja mnożenia ministrów, sekretarzy i podsekretarzy, co sprawiałoby, iż ograniczenie liczby ministerstw nie oznaczałoby wcale zmniejszenia centralnej biurokracji, co zresztą przyznają sami autorzy (Rada Ministrów składałaby się z 25-30 członków, jak teraz).

Sami autorzy książki cytując Aleca Issigonisa, projektanta Mini Coopera, iż „wielbłąd to koń zaprojektowany przez komitet”, zdają sobie sprawę z niebezpieczeństw związanych z przerostem biurokracji.

Oceny dla urzędników

Zdecydowanie pozytywnie ocenić należy proponowane zmiany w systemie oceny urzędników. Miałby to robić nie tylko szef, ale także (jak w korporacji) współpracownicy i obsługiwani przez urzędnika obywatele (np. przedsiębiorcy) poprzez nowy, internetowy „System Oceny Usług Publicznych i Prawa”.

Jednak najskuteczniejszą formą weryfikacji działań władzy byłoby referendum elektroniczne, które gwarantowałoby większą frekwencję niż obecne, tradycyjne. Autorzy książki niestety nie proponują zmniejszenia liczby podpisów koniecznych do przeprowadzenia referendum, ani – co gorsza – likwidacji (lub przynajmniej obniżenia) progu ważności referendum (czyli modelu bliskiego szwajcarskiemu).

Powrót „do demokracji” czy też „kontynuacja demokracji” ?

Autorzy  „Umówmy się na Polskę’ sugerują w jednym z rozdziałów, że należy dążyć do powrotu do demokracji w Polsce, zaś ci z innego obozu – do kontynuowania demokracji (tej, która jest w chwili pisania książki). Jednak chyba bardziej trafnym byłoby stwierdzenie, iż po 1989 roku w Polsce rzeczywistej demokracji nie było, więc nie ma do czego wracać, ani czego kontynuować. Wspomniany już profesor Matyja słusznie określa nasz system jako semidemokrację m.in. ze względu na ułomną ordynację wyborczą i brak faktycznej możliwości przeprowadzenia referendum oraz kompletny chaos w wymiarze sprawiedliwości.

Badania OECD w  2021 roku wykazały, iż jedynie na Słowacji i w Chile zaufanie do rządu było mniejsze niż w Polsce (25,9%). Zdecydowanie polskiemu wymiarowi sprawiedliwości ufa zaledwie 3% obywateli. Państwo polskie jest w stanie, który kiedyś opisał trafnie prawnuczek Henryka Sienkiewicza. Według wskaźnika open government World Justice Project , 2020 (gdzie znaczenie ma np. łatwość pozyskiwania informacji o działaniach władzy czy udział w kształtowaniu decyzji władzy) Polska zajęła trzecie miejsce od końca w UE (za nami były tylko Węgry i Bułgaria).

Autorzy książki proponują „Okrągły Stół” w celu wypracowania kompromisu konstytucyjnego, w którym upatrują receptę na polską chorobę demokracji, ale sceptycznie wypowiadają się o referendum ogólnopolskim, gdyż jest „drogie” (sic!). Nie wspominają jednak o możliwości obniżenia lub likwidacji progu referendalnego. Dzięki Bogu opowiadają się przynajmniej za tanim przecież referendum elektronicznym.

Z treści tego rozdziału wynika, iż autorzy są teoretykami. Piszą o dialogu, konsultacjach społecznych, nie zdają sobie sprawy, iż w Polsce są gminy (np. miasto Tarnów), w których wprowadzono zakaz zabierania głosu na sesjach rady miejskiej przez mieszkańców, a autorzy ustawowo dopuszczalnych petycji obywatelskich do rad gmin nie mają prawa do uzasadnienia potrzeby realizacji postulatów z petycji na sesji rady gminy (co nawiasem mówiąc łamie ustawę o petycjach i KPA).

Jak przekształcić wymiar niesprawiedliwości?

Ciekawym pomysłem wydaje się proponowany sposób powoływania sędziów. W tym procesie uczestniczyłaby nie tylko Krajowa Rada Sądownictwa, ale także senat województwa, na którego terenie sędzia miałby orzekać. KRS nominowałaby sędziów, ale nominację musiałby zaakceptować także senat wojewódzki. W przypadku odrzucenia trzech kolejnych kandydatów KRS przedstawiłaby Prezydentowi RP tego, który uzyskałby największe poparcie senatu wojewódzkiego. W KRS sędziowie nie stanowiliby większości. Zasiadaliby tam także adwokaci, notariusze, prokuratorzy, komornicy, przedstawiciele wydziałów prawa.

Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury powinna być niezależna od ministra sprawiedliwości. Nieakceptowalne jest obecne scalenie funkcji prokuratora generalnego z ministrem sprawiedliwości. Odmowa wszczęcia śledztwa, umorzenie śledztwa, decyzja o sporządzeniu aktu oskarżenia to nietransparentna „ruletka”, zaś wyroki sądów mają podobnie nieprzewidywalny charakter jak wyroki boskie. Trzeba w tym miejscu dodać, iż tak było zarówno w przeszłości jak i teraz.

Autorzy książki niestety nie piszą o możliwości wprowadzenia faktycznej odpowiedzialności (karnej, finansowej) dla sędziów i prokuratorów, popełniających poważne błędy czy też wprowadzenia dla nich rotacji terytorialnej. Proponują natomiast, by naczelne sądy wojewódzkie z wyodrębnioną izbą administracyjną, pod kontrolą odwoławczą Naczelnego Sądu Administracyjnego, strzegły konstytucyjności działań samorządu.

Większość członków KRS – zdaniem autorów książki – powinny powoływać zgromadzenia ogólne naczelnych sądów wojewódzkich.

Zgoda. Jesteśmy różni.

To motto Inkubatora, którego uczestnicy stwierdzają: „Trzeba po prostu uznać ten fakt, a następnie ową różnorodnością tak zarządzać, aby generowany przez nią konflikt był możliwie najmniej kosztowny dla instytucji państwa i strategicznych interesów Polski”, inaczej trwający konflikt plemienny zakończy podobnie jak w Hiszpanii, to jest autentyczną wojną domową lub jak w Irlandii – faktycznym terrorem. To jest chyba najistotniejsze stwierdzenie książki.

 

Praca zbiorowa kilkudziesięciu osób zawiera szereg pomysłów, które na pewno warto by zrealizować. Decentralizacja, subsydiarność to pojęcia, które są niestety zupełnie obce dla znacznej części kolejnych ekip rządzących. Jeśli kiełkująca od niedawna nowa formacja polityczna o nazwie „Nowa Polska” faktycznie podejmie się urzeczywistnienia choćby tylko niektórych zaprezentowanych tu pomysłów, to na pewno to będzie nie tylko jej sukcesem politycznym, ale – jak słusznie twierdzą autorzy książki  „Umówmy się na Polskę”- ogranicznikiem wojny polsko-polskiej.

Oczywiście sporo propozycji tu przedstawionych nie ma szans na realizację, lecz można je na pewno tak przekonstruować, by odegrały pozytywną rolę w naprawianiu Rzeczypospolitej.

  Marek Ciesielczyk

dr politologii Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium, wykładowca University of Illinois w Chicago, Fellow w European University Institute we Florencji, pracownik naukowy Forschungsinstitut fur sowjetische Gegenwart w Bonn, niezależny radny Rady Miejskiej w Tarnowie pięciu kadencji, autor 4 książek na temat korupcji w samorządzie, e-mail: dr.ciesielczyk@gmail.com  ,  tel. 601 255 849

14 listopada 2025